(źródło zdjęcia nieznane) |
Był to dzień niezwykle normalny. Jak zwykle wyruszyłam do Hospicjum, by pogaworzyć z człowiekiem, którego spotkaliśmy kiedyś na naszej drodze życia. To właśnie o nim mówiono, że swoje dni ma policzone. Jego siła wiary na przeżycie, była bardzo głęboka i czysta. Wierzył, że ma jeszcze czas, że najpierw jego mama będzie musiała odejść a potem, gdy pozałatwia wszystkie swoje sprawy, przyjdzie czas na niego, na odejście w krainę łagodności i wiecznej miłości. Takie rozmowy o śmierci, o życiu towarzyszyły naszym spotkaniom. Snuliśmy plany i wymienialiśmy się odczuciami jak po przeczytaniu dobrej książki, którą należy omówić. Doszłam do Hospicjum. Stojąc pod jego murami, zobaczyłam znaną mi postać. Znaną, ale jakże innąa. Wchodząc do Jego pokoju - nie odwrócił się, nie uśmiechnął się jak zawsze. Wciąż wypatrywał ze smutkiem tak bolesnym, że nie wiedząc o co chodzi, chciałam wyć z bólu, który od F odczuwałam. Stał w czapce i rękawiczkach ze złamanym sercem. Rozmawialiśmy długo - o przyjaźni i niedotrzymanych obietnicach, o miłości, strachu i nadziei.
Następnego dnia stracił wzrok. Ból nasilał się nieustannie. Pojechaliśmy do Hospicjum. Siedział nago, uderzając we wszystko i wszystkich. Krzyk i przerażenie na twarzach innych. Strach i agresywność u F. Wzięliśmy go za rękę. Bez słów przytulił czoło do naszych głów. Poprosiłam o leki. Dostał morfium, które tym razem zadziałało. Byliśmy przy nim w ciszy. Tak przytuleni czołami. On nagi, ale jakże silny i wyrozumiały. My - tacy malutcy i nadzy - mimo ubrań i energii życia, którą czuć było na odległość.
Godziny mijały...
Kilka dni później umarł...
Zadzwonił jego przyjaciel...już po pogrzebie...gdybym wtedy przyszedł...????
Zadzwonił jego przyjaciel...już po pogrzebie...gdybym wtedy przyszedł...????
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz