Termin cesarki miałam na 10 siatą rano.
Musiałam być przygotowana jak do operacji.
Bez picia i jedzenia, po rozmowach
z lekarzami, anestezjologami
przeszłam wszystkie końcowe badania,
zanim miało się to najważniejsze zacząć.
I jak to u mnie bywa, nie mogło i tym razem być inaczej.
Karetka przywiozła jedną ciężarną,
potem drugą, potem trzecią,
I tak przesuwano nasz termin
w imię ratowania zagrożonego życia.
Kazano nam czekać, przepraszając,
że po tych kobitkach będę już ja.
Bliźniaki wierciły się na całego,
a my na korytarzu z mężem
obserwowaliśmy z nudów ten szpitalny świat.
Co za przygoda :)
Kobiety Męczennice
i ich przestraszeni Panowie.
Większość tych przyszłych Mam
naciągała swoim stanem płeć męską.
Jedna Kobitka, ni z tego ni z owego - padła na kolana,
a za nią Jej mężczyzna.
Czuć na odległość było na ciągarstwem.
I choć tam żadnego niebezpieczeństwa nie było,
to jej facet o biednym, przestraszonym spojrzeniu,
starał się jakoś lubej pomóc.
Siedząc ileś godzin w poczekalni obserwowałam.
Kobiety ociężałe, szorowały nogami,
huczały i sapały,
a Panowie jak przestraszone zające
schodzili im z drogi.
Zlitowano się nade mną.
Przydzielono mi łóżko i wdzianko operacyjne.
Pocieszając, że już za moment na stół pójdę i ja.
I mijały godziny, a ja czekałam bez picia i jedzenia
na nasz cud.
Około 21 godziny Ordynator przywitał Nas informacją,
że dziś za dużo krytycznych wydarzeń,
że lekarze zmęczeni, anestezjolog tylko jeden
na przypadki natychmiastowe, że jutro Pani z rana itp, itp
Już nie słuchałam, tylko krzyczałam gdzie kuchnia :)
I ociężała, szorowałam nogami,
huczałam i sapałam,
a Panowie jak przestraszone zające
schodzili mi z drogi.