Od kilku miesięcy przesypiamy calutkie noce.
Bliźniaki przekonały się do rytuału snów i drzemek.
A nie było to łatwe.
Każde z osobna miało ustawione swój własny zegar biologiczny.
Co dwie godziny pobudka na karmienie, przebranie, przytulenie.
Kiedy rozpoczynał się wielki krzyk
a wszystkie fizjologiczne potrzeby zostały wykluczone,
staraliśmy się Je jakoś uspokoić.
Wyciszyć.
Metod mieliśmy mnóstwo.
Spały na naszych brzuchach,
na rękach,
na tapczanie,
na poduszkach,
w wózku
razem, osobno,
pod drabiną zawieszonej na miotle gondoli,
w kuchni pod okapem.
W tle leciał biały szum,
odgłosy morza,
dźwięki suszarki lub odkurzacza.
Kiedy jedno zasnęło budziło się następne.
Czasem były tak zmęczone,
że ich własne ruchy były wielkim rozdrażnieniem.
Wtedy zawijaliśmy je w ich wełniane kocyki.
W takie kokoniki.
Kiedy zasnęły
ze szczęściem
spoglądaliśmy na ich odprężone minki.
Rzadko przeżyliśmy wtedy chwile,
żeby zasypiały bez żadnego narzekania.
Ani w ciszy
Ani w szumie.
To było najgorsze.
Takie fazy trwały, trwały, trwały...
Byliśmy wykończeni lecz świadomi,
że takie zachowanie maluszków to potrzeba bliskości.
Warto jest pilnować oznak zmęczenia.
Układaliśmy Je do snu
już przy pierwszych oznakach zmęczenia.
Tak uniknęliśmy krokodylich łez
marudzenia przy usypianiu.
Nie było wychodzenia na palcach na bezdechu ;)
One musiały wiedzieć, że nas w pokoju nie ma.
Ale musiały na nas polegać,
że w razie potrzeby
pomożemy się uporać z ich problemami.
Nauczyliśmy się, że im większe zmęczenie
tym
znikome szanse na normalne ułożenie do snu.
I udało się :)
Kiedy widzę ich wyczerpanie
nie czekam, nie przedłużam chwili.
Rzucam hasło
DZIECI IDZIEMY SPAĆ.
i One wiedzą
Szukamy SMOKI, GIGI I BIGO
Człapiemy się na drugie piętro.
Mycie, przebranie
Buziak
i kładziemy je spać.